Moja droga do świadomej uprawy warzyw

Moja droga do świadomej uprawy warzyw

Na początku, gdy dopiero zaczynałam działać w ogrodzie, wszystko robiłam intuicyjnie. Bez planu, bez większych przemyśleń. Po prostu szłam do sklepu ogrodniczego i z ufnością kupowałam to, co sprzedawca podsuwał mi pod nos. Wychodziłam z reklamówką pełną „dobrych rad” i kolorowych opakowań. Nie zastanawiałam się nad tym, co właściwie sieję – ważne, że coś rośnie.

 


Pamiętam ten moment, kiedy wszystko zaczęło się zmieniać. Kupiłam wtedy nasiona ogórków gruntowych — i od razu coś mnie zaniepokoiło. Były rażąco czerwone. Nie pasowały do obrazów z dzieciństwa. Ta drobna różnica zapaliła we mnie iskierkę ciekawości.

Zaczęłam szukać, czytać, pytać. Dowiedziałam się, że nasiona mogą być uszlachetniane, czyli zaprawiane chemicznie. Otworzyła się przede mną zupełnie nowa warstwa ogrodnictwa – taka, o której wcześniej nie miałam pojęcia.

Z czasem zrozumiałam, że wybór nasion to coś więcej niż tylko decyzja, co mi urośnie na zagonie. To wybór podejścia. Naturalna uprawa, zbieranie nasion, poznawanie odmian – to wszystko zaczęło mnie fascynować.

Pamiętam, że po przeczytaniu serii „Tradycyjny Ogród Ekologiczny” Zbigniewa Przybylaka, wpadłam trochę w ogrodniczy radykalizm. 

Autor mocno krytykuje nasiona F1, twierdząc, że firmy nasienne próbują nas od siebie uzależnić, a rośliny z takich nasion nie są atrakcyjne dla zapylaczy. To ważne punkty, które skłoniły mnie do refleksji nad tym, jak wybieram nasiona i podchodzę do ogrodnictwa. Choć nie zawsze zgadzam się z jego wszystkimi tezami i nie podzielam całkowicie radykalnego podejścia, to zrozumiałam, że warto mieć świadomość skąd pochodzą nasiona i co się z nimi dzieje. Przybylak uczy, że szkodniki są naturalną częścią ogrodu i z tym całkowicie się zgadzam – pogodziłam się z tym, że będą zawsze. I to jest w porządku.

Z czasem zauważyłam, że niektóre warzywa co roku wychodzą świetnie, a inne – klapa. Najpierw myślałam, że „tak wyszło”. Ale im więcej pracowałam w ogrodzie, tym bardziej chciałam zrozumieć, dlaczego coś się nie udaje. Czytałam stare książki ogrodnicze, które zdobywałam w antykwariatach. Im więcej wiedziałam, tym więcej miałam pytań. Na przykład: jednego roku marchew była piękna – prosta, dorodna. W kolejnym – drobna, poskręcana, popękana. Zaczęłam się zastanawiać: co się zmieniło? Ziemia? Termin siewu? Za duże zagęszczenie? W końcu zrozumiałam: zbyt mało podlewałam, a do tego mam ciężką, gliniastą ziemię. I tak zaczęłam zagłębiać się w uprawę każdego warzywa z osobna.

Wpadłam też na prawdziwe skarby: powojenne wydania „Ogrodnika Polskiego” w archiwum państwowym. Czy wiecie, że pierwsze szklarnie powstały we Francji i były ogrzewane piecami, by móc sprzedawać wcześniej nowalijki? A u nas zaczęto od inspektów z okien podgrzewanych… gnojem i słomą! Do środka dosypywano ziemię, którą nazywano – ziemią inspektową. To wtedy zaczęłam się interesować także pozyskiwaniem nasion.

Potem wpadł mi w ręce katalog odmian warzyw z lat 80. Zaczęłam się interesować polskimi odmianami, tymi tradycyjnymi, które często są lepiej przystosowane do naszych warunków. Przeszukałam cały katalog COBORU. Wiele świetnych, rodzimych odmian zniknęło, ale niektóre trwają do dziś – jak ogórek śremski, który jest dostępny na rynku od 1988 roku. Choć dziś są o wiele lepsze odmiany to i tak jest to niesamowite, że można dziś wysiać ogórka z nasion, które są w sprzedaży nieprzerwanie od 37 lat. 

Zaczęłam też lepiej rozumieć szkodniki i choroby. Zamiast panikować – czytam o nich. Gdy pojawiła się miniarka porówka, przesunęłam sadzenie pora na maj. Gdy przez dwa lata por atakowała rdza, znalazłam odmianę odporną. W tym roku testuję cukinie odporne na mączniaka prawdziwego. I znowu – wszystko sprowadza się do odmian.

W zeszłym roku, przez to że zamknęłam szklarnię przed psem na dwie noce, wdarła się do niej zaraza. Wilgoć zrobiła swoje. Zarazę ziemniaczaną znałam już z wcześniejszych lat, kiedy uprawiałam pomidory w gruncie. I wiecie co? Spanikowałam. Zamówiłam nawet środki ochrony roślin… ale zanim paczka przyszła, uspokoiłam się. Dałam na luz.

Nie zrobiłam oprysku. Usunęłam porażone liście i owoce, obcięłam łodygi tam, gdzie były brązowe plamy. Nawiozłam rośliny i po prostu pozwoliłam im dokończyć sezon. Od momentu pojawienia się zarazy nie przybyło nowych owoców, ale te, które były, urosły i dojrzały. Udało się.

Im dłużej uprawiam ogród, tym bardziej widzę, że nie chodzi o to, by wszystko mieć pod kontrolą. To nie jest pole bitwy, tylko przestrzeń współpracy. Czasem wystarczy obserwacja, uważność i trochę cierpliwości. A porażki? To nie sygnał, by się wycofać, tylko zaproszenie, by się zatrzymać i zrozumieć.

Nie dążę już do perfekcji. Zamiast walczyć – uczę się. Obserwuję owady, czytam o nich, poznaję ich cykle. Fascynują mnie. Gdy wiem, że to szkodnik, nie zawsze od razu działam. Czasem wystarczy go ręcznie usunąć, a czasem – zostawić w spokoju, jeśli nie robi większej szkody.

Zamiast sięgać po opryski, coraz częściej wybieram odmiany odporne lub tolerancyjne na choroby. Dla mnie to rozwiązanie ma więcej sensu – pozwala zachować równowagę w ogrodzie i cieszyć się stabilnymi plonami, bez konieczności stosowania chemii. O właśnie, może interesuje Was temat owadów pożytecznych i szkodników? Chętnie napisałam taki wpis.

Zebrałam swoje doświadczenia w e-booku o uprawie warzyw. Powstał on po to, żeby nie błądzić po omacku. Żeby wiedzieć, jak uprawiać warzywa świadomie – tak, by rosły zdrowo i dawały dobry plon.

A Ty?

Jak zmieniało się Twoje podejście do uprawy?

Co dziś robisz inaczej niż kilka lat temu?

Gosia 



Tani ogród – sprawdzone sposoby na piękną przestrzeń za niewielkie pieniądze

Tani ogród – sprawdzone sposoby na piękną przestrzeń za niewielkie pieniądze

Zawsze marzyłam o własnym, zielonym raju – miejscu, gdzie można usiąść z kubkiem herbaty i zatopić się wśród liści, kwiatów i śpiewu ptaków. Ale miałam jedno założenie: nie chcę wydawać fortuny. Z czasem odkryłam, że piękny ogród nie musi kosztować majątku – wystarczy odrobina sprytu, cierpliwości i garść sprawdzonych sposobów.  Dziś pokażę Wam, że ogród może być piękny, kreatywny i budżetowy – wszystko na raz!

 

Rośliny z odnóżek

Jednym sposobem na rozmnażanie roślin jest ukorzenianie odnóżek. W ten sposób uzyskuję nowe sadzonki pelargonii, supertunii czy szałwii. To naprawdę proste – wystarczy odciąć zdrowy młody pęd, usunąć większość liści i wsadzić go do wody lub wilgotnego podłoża, a po kilku tygodniach pojawią się korzenie.  Często nie trzeba nawet żadnego ukorzeniacza!

 

W zeszłym sezonie sama rozmnażałam supertunie.

Niedawno wsadziłam też odnóżki szałwii lekarskiej do donicy z bratkami, ponieważ wtedy pamiętam o podlewaniu. Jak rośliny się ukorzenią przesadzę je na rabatę ozdobną, bo szałwia pięknie kwitnie i ma dekoracyjne liście.

 


Tani kompost z kompostowni 

Warto rozejrzeć się za kompostowniami w swojej okolicy – często oferują świetnej jakości kompost w bardzo przystępnej cenie. Tona kompostu z kompostowni to zwykle koszt 30 zł, czyli około 1300 litrów. Dla porównania: 80-litrowy worek ziemi uniwersalnej w sklepie to wydatek rzędu 20 zł. Czyli za tę samą kwotę kupisz zaledwie 120 litrów gotowego podłoża. Rachunek jest prosty – kompost luzem wychodzi ponad 10 razy taniej!

W Gdańsku raz do roku organizowana jest akcja specjalna – mieszkańcy mogą kupić kompost za symboliczną złotówkę i to z darmowym transportem! Warto śledzić takie wydarzenia w swojej okolicy.

 

Tanie sadzonki z nadleśnictwa

Planujesz żywopłot grabowy lub chcesz posadzić nowe drzewka? Warto zajrzeć do nadleśnictwa! Sadzonki tam często kosztują ułamek ceny tych dostępnych w szkółkach – za jedną roślinkę zapłacisz czasem poniżej złotówki.

Nadleśnictwa oferują młode drzewka dobrze przystosowane do lokalnego klimatu i gleb, co zwiększa ich szanse na dobry start. Najczęściej dostępne są gatunki naturalne, takie jak grab, dąb, brzoza, lipa czy sosna, które świetnie sprawdzą się jako żywopłot lub zielone obsadzenia.

Przykładowo sadzonki można kupić w nadleśnictwach: Koło, Lubichowo, Rajgród czy Krzesiny. W zależności od nadleśnictwa sprzedaż odbywa się od 10 sztuk wzwyż, ale jeśli chcesz obsadzić większy teren, to naprawdę świetna oszczędność.

 

Wymiana odpadów na rośliny

W wielu polskich miastach organizowane są akcje ekologiczne, w których za przyniesione odpady można otrzymać sadzonki roślin. Oddając elektrośmieci, baterie, żarówki, makulaturę czy szkło – można wrócić do domu z ziołami, kwiatami, krzewami, a nawet drzewkami owocowymi. Przykładowe wydarzenia z 2025 roku to m.in. „Sadzonka za odpady” w Rumi, „Drzewko za elektroodpady” w Ciechanowie czy ogólnopolska akcja Castoramy „Kwiaty za Elektrograty”. To nie tylko sposób na pozyskanie roślin za darmo, ale i świetna okazja, by zadbać o środowisko. Warto śledzić lokalne komunikaty lub strony miejskich PSZOK-ów i urzędów!

 

Wysiew bylin z nasion

Nie ma tańszego (i bardziej satysfakcjonującego!) sposobu na wprowadzenie nowych roślin do ogrodu niż wysiew nasion. Marzy Ci się jeżówka purpurowa? W szkółce zapłacisz za jedną sadzonkę około 10 zł, ale za 3 zł możesz mieć paczkę nasion, z której – jeśli dobrze pójdzie – wyrośnie ich ponad 20. Jedna roślina za 15 groszy? Brzmi nieźle!

Oczywiście trzeba doliczyć czas, trochę ziemi, podlewanie i opiekę, ale umówmy się – to przecież najprzyjemniejsza część całej zabawy. 😊

Nasiona bylin można wysiewać metodą Winter Sowing, czyli zimą do pojemników, które trzyma się na zewnątrz, aby przeszły naturalną stratyfikację. Można je też przechować w szklarni lub tunelu i pozwolić im wykiełkować, gdy zrobi się cieplej.

W tym sezonie wysiałam mnóstwo bylin – rudbekie, kłosowiec anyżowy i chaber wielkogłówkowy to tylko kilka z nich. Każda paczka nasion to potencjał na mnóstwo pięknych roślin, które będą cieszyć oko przez wiele lat.

 

Co roku wysiewam tackę stipy, dzięki czemu mój ogród się szybko zapełnia.

Rozsadzanie bylin 

Jeśli już inwestujesz w sadzonki, wybieraj te bujne, gęste, zamiast kierować się samym wyglądem kwiatów. Taka roślina często kryje w sobie kilka młodych odrostów. Po powrocie do domu możesz ją delikatnie podzielić, zyskując kilka nowych roślin praktycznie za darmo.

Starsze byliny, jak irysy syberyjskie czy rabarbar, również dobrze znoszą podział. W moim ogrodzie zawsze przychodzi taki moment, kiedy muszę wziąć ostry szpadel i podzielić duży okaz na mniejsze części. To szybki sposób na powiększenie kolekcji roślin lub możliwość wymianki.

 

Wymiana roślin 

To jedna z moich ulubionych ogrodniczych przyjemności! Można zagadać do sąsiadów, zajrzeć na lokalne grupy na Facebooku albo wziąć udział w kiermaszu z wymianą sadzonek.

Jesienią wrzuciłam na Instagram informację, że chętnie się powymieniam – zrobiłam listę roślin, które mogę oddać i... zaczęło się. Efekt? Kilka świetnych wymian, masa nowych okazów w ogrodzie, a jedyny koszt to opłata za paczkomat. A teraz zbierając punkty w aplikacji inpost wysyłka może być za połowę ceny.

 

Takiego pięknego orlika otrzymałam z instagramowej wymiany

Kiedy zaczynałam swoją ogrodową przygodę, to właśnie grupy wymiany roślin na Facebooku były moim głównym źródłem nowych okazów. Do dziś w moim ogrodzie rosną funkie, paprocie i fiołki wonne, które zdobyłam lata temu. Przeszły już kilka podziałów, którymi obdarowałam innych ogrodników.

 

Zbieranie nasion

Już pod koniec lata zaczynam zbieranie nasion z kwiatów i warzyw, które chciałabym zobaczyć ponownie w ogrodzie, np. nagietki, kosmosy pierzaste, marchew ozdobna. Niedługo ze swojego ogrodu będę zbierać nasiona szpinaku i pora. Jest to ogromna oszczędność, ale też świeżo zebrane nasiona szybciej kiełkują.

 

Rośliny z przecen

Czasem zaglądam na tzw. półki śmierci w marketach budowlanych. To miejsca, gdzie lądują rośliny, które trochę zwiędły lub po prostu przestały wyglądać atrakcyjnie. Warto dać im drugą szansę – często wystarczy je dobrze podlać, przyciąć i po kilku dniach znów będą cieszyć oko.

Jeśli kupujesz rośliny domowe z przeceny, dobrze jest oczyścić je po przyniesieniu do domu, przesadzić do świeżej ziemi i na kilka tygodni odizolować od innych roślin. Niestety takie rośliny czasem mogą przenosić szkodniki, np. wełnowce. Można także wykonać oprysk prewencyjny.

W przypadku roślin ogrodowych postępuję trochę inaczej. Zawsze najpierw moczę je w wiadrze z wodą, żeby dobrze się napiły. Po takim zabiegu można je posadzić lub jeśli nie mam od razu czasu, zadołować – czyli tymczasowo wkopać do ziemi, żeby korzenie miały dostęp do wilgoci. Zaskakujące, jak szybko potrafią odzyskać wigor!


Z drugiej ręki

Ostatnio bardzo polubiłam polowanie na rarytaski na OLX i tak w tym sezonie odkupiłam już koszyki metalowe do szklarni, metalowe kosze na śmieci IKEA z pokrywką - służą mi do przechowywania nawozów, piękne zielone emaliowane wiadro i żółty garnek, w których posadziłam już kwiaty, donicę ikeowską, która służy mi jako karmnik, obrus na stół i poszewki na taras oraz mnóstwo doniczek.

To nie tylko oszczędność – po prostu nie chcę dokładać się do produkcji kolejnych rzeczy. Tyle już mamy wokół nas! Czasem wystarczy poszperać, zajrzeć na OLX czy lokalny bazar. Cuda można znaleźć!

 

Recykling w ogrodzie

Prawie dziesięć lat temu nasi sąsiedzi chcieli wyrzucić dwie żeliwne ławki. Trochę obdrapane, z popękanymi deskami, ale miały w sobie duszę. Przygarnęliśmy je z mężem, on odnowił drewno, a jedna z nich stoi u nas do dziś.

Nie jestem fanką DIY w stylu „zrób to sama z palety” – wolę znaleźć coś używanego w dobrym stanie i po prostu wpasować to w ogród. Ale kilka drobnych pomysłów mam na swoim koncie – np. z plastikowych doniczek zrobiłam pojemniki na „kule tłuszczowe” dla ptaków. Takie drobiazgi sprawiają, że w ogrodzie czuję się jak u siebie — swojsko, naturalnie, bez zadęcia.

 

Produkcja rozsady

Nie kupuję nowych wielodoniczek – te, których używam, pochodzą z odzysku, najczęściej po bratkach kupionych wiosną. Używam także tacek transportowych, w których trzymane są doniczki produkcyjne. Takie rzeczy można otrzymać z kwiaciarni, z marketów lub można je znaleźć na cmentarzu przy śmietnikach.

Do siewu i przesadzania świetnie sprawdzają mi się też duże opakowania po jogurtach. A etykiety? Robię je sama – we wpisie DIY: Znaczniki do rozsad i etykiety szkółkarskie - z tego, co masz pod ręką pokazuję, jak łatwo stworzyć własne znaczniki i szkółkarskie tabliczki z rzeczy, które większość z nas ma w domu.


Własna ziemia z liści do rozsad

Jesienią można znaleźć prawdziwe skarby na osiedlach, pod przedszkolami, szkołami czy przychodniami. Wiele instytucji porządkuje wtedy teren i worki pełne liści lądują przy śmietnikach, czekając na wywóz. Aż szkoda, żeby się zmarnowały!

Można je zabrać i wykorzystać do produkcji własnej ziemi liściowej – idealnej do rozsad. Kompostowanie liści można zacząć od razu w tych workach, w których zostały zebrane. Wystarczy je ponakłuwać, polać wodą i szczelnie zamknąć. Po jakimś czasie warto je przełożyć do mocniejszych opakowań – świetnie sprawdzają się puste worki po kupnej ziemi, które są trwalsze i łatwiej je przenosić. Trzeba tylko pamiętać, by liście regularnie podlewać, jeśli zaczną wysychać.

Inny sposób? Rozdrobnienie liści kosiarką i ułożenie ich w pryzmę. To przyspiesza rozkład i pozwala uzyskać gotowy materiał już po roku. Taka ziemia jest lekka, przepuszczalna i idealna do siewu.

Ziemia liściowa, podobnie jak torf, praktycznie nie zawiera składników odżywczych – ale wystarczy dodać do niej trochę dojrzałego kompostu i otrzymujemy świetne, darmowe i ekologiczne podłoże do wysiewu oraz pikowania młodych roślin.

 

Zimowanie roślin jednorocznych

Jeśli nie chcesz co roku wydawać fortuny na nowe pelargonie, spróbuj przetrzymać je przez zimę – to naprawdę prostsze, niż się wydaje! Część moich roślin zimuje w domu, a część w chłodniejszym, nieogrzewanym pomieszczeniu. Jesienią przycinam im pędy, żeby mogły skupić siły na korzeniach, a podlewanie ograniczam do minimum – ziemia powinna być jedynie lekko wilgotna, nigdy mokra.

Na wiosnę wystarczy świeża ziemia, odrobina słońca i wracają do formy. Kiedyś podliczyłam, że dzięki zimowaniu sadzonek zaoszczędziłam ponad 100 zł – a to tylko z jednego sezonu!

Zimuję też supertunie, które najlepiej czują się w szklarni, gdzie mają więcej światła i chłód. Dodatkowo przechowuję bulwy dalii, mieczyków, kalii i begonii – po wykopaniu je suszę i trzymam w suchym, przewiewnym miejscu aż do wiosny. Dzięki temu co roku mam ogród pełen kwiatów bez zbędnych wydatków.

A jeśli nie masz zbyt wiele miejsca na zimowanie roślin — nic straconego. Wystarczy, że zostawisz sobie po jednej, zdrowej roślinie z każdej odmiany. Pod koniec zimy możesz z niej pobrać odnóżki i przygotować młode sadzonki. To idealny sposób na zaoszczędzenie przestrzeni, a jednocześnie zachowanie ulubionych roślin na nowy sezon. Taki jeden matecznik potrafi dać kilka, a czasem i kilkanaście młodych roślin!

 

Naturalne nawozy zamiast sklepowych

Gnojówka z pokrzywy to mój ogródkowy klasyk – idealna dla młodych sadzonek i rozsad, które dopiero trafiły do gruntu. Taki naturalny zastrzyk energii na start.

Z kolei żywokost – mniej popularny, ale równie cenny – daje gnojówkę, która wspiera kwitnienie i wydawanie owoców.

No i kompost. Wszystko, co mogę, kompostuję i to nie tylko w kompostowniku. Pod koniec lata robię zagony kompotowe, a wiosną kompostuję za pomocą bokashi.


Z cmentarza do ogrodu

Brzmi nietypowo? Może nawet dziwnie – ale cmentarne śmietniki potrafią być prawdziwą kopalnią ogrodniczych „skarbów”. Szczególnie po 1 listopada, kiedy całe rzędy chryzantem – często jeszcze kwitnących – lądują w kontenerach. I choć rozumiem potrzebę odświeżenia dekoracji, to trudno mi pojąć, dlaczego te rośliny nie trafiają np. na obrzeża cmentarzy czy do ogrodów parafialnych.

Zobaczcie ile chryzantem się zmarnowało

Uratowałam tak kilka chryzantem drobnokwiatowych. Przesadziłam je, zadbałam i... część z nich zakwitła w kolejnym sezonie. Może z wdzięczności? 😉 Oczywiście nie wszystkie dają się przezimować – zwłaszcza odmiany wielkokwiatowe, których produkcja wymaga dostosowania światła.

 

Jedna z przezimowanych przeze mnie chryzantem

Przy okazji – Warto mieć na uwadze, że recykling na cmentarzach często jest tylko z nazwy. Odpady z różnych frakcji trafiają do jednego kontenera, bo tak jest taniej i szybciej.


Naturalne dekoracje 

Jesienią stworzyłam przed domem kilka kompozycji wyłącznie z tego, co znalazłam w ogrodzie: suszone kwiatostany hortensji i rozplenicy, pióropusze miskantów, gałązki mahonii oraz rozchodnikowca okazałego (kiedyś nazywanego po prostu rozchodnikiem). Wszystko to trafiło do glinianych donic, tworząc dekoracje pełne jesiennego uroku – naturalne, trwałe i zupełnie bez kosztów.

Z winobluszczu robię też dekoracyjne kule i wieńce – nie potrzeba do nich żadnego drutu czy sznurka. Wystarczy odpowiednio je zawinąć, a same trzymają formę. To proste, a jednocześnie efektowne ozdoby, które można wykorzystać na tarasie, na furtce, albo zawiesić na ścianie altany. 

 

Ścieżka z kamieni polnych

Dla rolników kamienie polne to prawdziwe utrapienie – traktują je jak chwasty, które trzeba wyzbierać z pola. Często można spotkać przy drogach wielkie hałdy takich kamieni. Część osób zaczęła już sprzedawać je na OLX, ale jeśli uda Ci się pogadać z jakimś rolnikiem, jest spora szansa, że chętnie odda Ci trochę za darmo – w końcu dla niego to tylko kłopot.

Naszą ogrodową ścieżkę z kamieni polnych zrobiliśmy już ponad 10 lat temu. Przyznaję, że poprawialiśmy ją trzy razy – aż w końcu zdecydowaliśmy się ułożyć kamienie na betonie. I to był strzał w dziesiątkę! Od tamtej pory nie wychodzą nam chwasty i wszystko trzyma się świetnie.

Jeśli planujesz taką ścieżkę, warto wybierać możliwie najbardziej płaskie kamienie – wtedy nie tylko lepiej się układają, ale też wygodniej się po nich chodzi.

 

Darmowe podpory 

Gałęzie po wiosennym cięciu wcale nie muszą kończyć na kompoście. Z kilku grubych i mocnych zrobiłam prostą podporę dla agrestu – bo co roku kładł się pod ciężarem owoców. Podobną konstrukcję zrobiłam dla malin. Wystarczy kilka trytytek albo sznurek – zero kosztów, maksimum funkcjonalności.

Od zeszłego roku coraz popularniejszy jest też tzw. suchopłot – trend przywędrował z Niemiec i bardzo pasuje do naturalnych ogrodów. Grubsze gałęzie wbija się pionowo w ziemię, a między nie układa poziomo drobniejsze. Efekt? Oryginalny, ekologiczny płotek, który świetnie wkomponowuje się w zieleń ogrodu.

 

Oszczędność wody

Pod prawie każdą rynną stoi u mnie beczka na deszczówkę – prawdziwy skarb prosto z nieba! Rośliny ją uwielbiają, a ja czuję, że robię coś dobrego dla ogrodu i natury.  Na blogu możesz zobaczyć wpis o tym jak wykonaliśmy beczki na deszczówkę z drewna.

Podlewanie to mój rytuał – najczęściej rano lub wieczorem, kiedy woda nie paruje tak szybko, a rośliny mogą się spokojnie napić do syta. Zazwyczaj korzystam z deszczówki, a wodę z kranu zostawiam sobie tylko na naprawdę suche dni.

A woda po myciu warzyw i owoców? Nie wylewam jej do zlewu! Szczególnie w upały podlewam nią rośliny – każda kropla ma znaczenie.

 

Dofinansowanie na zbieranie deszczówki

W wielu polskich gminach dostępne są programy dofinansowujące instalacje do zbierania deszczówki — to świetny sposób, by zaoszczędzić na wodzie i jednocześnie dbać o środowisko. 

Dzięki takim dotacjom możesz zamontować beczki, zbiorniki podziemne, systemy rozsączające czy skrzynki retencyjne, a część kosztów pokryje gmina. W zależności od miejsca dofinansowanie może wynosić od 50% do nawet 100% kosztów inwestycji. Czasem jest to kilkaset złotych, a czasem kilka tysięcy!

Przykładowe miejscowości, w których funkcjonują takie programy to: Warszawa, Sopot, Kielce, Lublin, Bielsko-Biała, Choroszcz, czy gminy Lubliniec, Gostyń, Goleszów, Pilchowice, Kruszwica.

Jak skorzystać? Wystarczy sprawdzić na stronie swojej gminy, czy działa taki program, przygotować niezbędne dokumenty i złożyć wniosek. Po realizacji instalacji i dostarczeniu potwierdzeń można otrzymać zwrot części poniesionych kosztów.


Ściółkowanie 

Nie wyrzucam skoszonej trawy – wykorzystuję ją jako naturalną ściółkę. Dzięki temu ziemia dłużej trzyma wilgoć, a chwasty jednoroczne mają trudniej się przebić. Poza tym sięgam też po słomę i ścięte rozplenice, które świetnie sprawdzają się na zagonach.

Niedawno spełniliśmy jedno z ogrodniczych marzeń i kupiliśmy rozdrabniacz do gałęzi. Teraz możemy wykorzystywać zrębki z przycinanych drzew owocowych, orzecha włoskiego czy tuj. Orzech i tuje trafią na osobne pryzmy kompostowe – dodamy do nich skoszoną trawę, żeby przyspieszyć rozkład i zneutralizować związki, które mogą szkodzić roślinom (juglon z orzecha i tujon z tuj). To ekologiczne rozwiązanie, które pozwala w pełni wykorzystać to, co już mamy w ogrodzie – bez marnowania.

 

Tani ogród to dla mnie nie tylko kwestia oszczędności – to przede wszystkim ogromna satysfakcja i radość z każdego zakątka, który powstaje własnymi rękami.

A Wy? Macie swoje sposoby na oszczędne ogrodnictwo? Podzielcie się nimi w komentarzach – z przyjemnością poznam Wasze triki! W końcu to dzięki takim inspiracjom nasze ogrody stają się jeszcze piękniejsze. 😊



Wiosna 2025 w ogrodzie – marzec, kwiecień, maj

Wiosna 2025 w ogrodzie – marzec, kwiecień, maj

Czas pędzi jak szalony – dopiero co planowałam pierwsze wysiewy, a tu już minął maj! Dlatego dziś zamiast klasycznego podsumowania jednego miesiąca, zabieram Was w szybki przegląd całej ogrodowej wiosny. Trzy miesiące, które przyniosły i radość, i błoto po kolana. Było przekopywanie, wysiewanie, sadzenie, przycinanie – ale też zachwycanie się każdym nowym listkiem i kwiatem. Bo wiosna to ten moment, kiedy ogród rośnie szybciej niż człowiek nadąża go ogarniać – i całe szczęście!

 

Marzec

Do gruntu wysiałam marchewkę, w szklarni pojawiły się pierwsze rzodkiewki, a na parapetach zrobiło się tłoczno. W drugiej połowie miesiąca rozpoczęłam wysiew pomidorów, sałaty i jednorocznych kwiatów na rozsadę, których wcześniej nie zdążyłam wysiać. A żeby się w tym wszystkim nie pogubić, zrobiłam proste znaczniki do rozsad z tego, co akurat miałam pod ręką – jeśli szukacie inspiracji, to podrzucam mój wpis
 

To był intensywny, ale ekscytujący czas – wszystko dopiero się zaczynało, a ja miałam mnóstwo energii i głowę pełną planów!


Kwiecień

Kwiecień przyspieszył tempo – pomidory trafiły do większych pojemników, a rozsady selera i groszku cukrowego poszły do gruntu. Dla groszku zrobiłam podporę z grubych gałęzi i sznurka jutowego. Dosiałam też marchewkę i buraczki, a sałata pojawiała się wszędzie – sadziłam ją masowo w donicach.

Pod koniec miesiąca wysiałam dyniowate i kukurydzę na rozsadę. Do gruntu trafiły pierwsze kwiaty jednoroczne.

 


Zajęłam się też borówkami amerykańskimi – uzupełniłam kwaśną ziemię w grządkach podwyższonych i wyściółkowałam je korą o drobnej frakcji. Trzy rabaty ozdobne dostały kompost, a przycięte na początku miesiąca rozplenice posłużyły jako ściółka dla truskawek.

Pozbierałam też czosnek niedźwiedzi i zrobiłam z niego zielone masełko. To świetna roślina, pojawiająca się wczesną wiosną, a zanikająca latem. Pięknie kwitnie na biało i kocha cieniste zakątki. Jesienią, podczas zmiany kompostowników, musiałam przesadzić jego cebulki – teraz rośnie pod bezkolcową jeżyną, w cieniu, który tak lubi.

 


Kwiecień był miesiącem, w którym naprawdę poczułam, że ogród się budzi – i że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam.


Maj

Majówkę spędziliśmy rodzinnie, odnawiając taras – dzieci dzielnie pomagały w czyszczeniu i olejowaniu, więc efekt cieszy podwójnie. W ogrodzie zrobiło się kolorowo i... tłoczno! Większość rozsad trafiła do gruntu: byliny, jednoroczne kwiaty, a nawet kapusta i aksamitki posadzone dosłownie kilka dni temu.

Na początku maja do ziemi powędrowały podkiełkowane sadzeniaki ziemniaków, które – jak zawsze – wyściółkowałam świeżo skoszoną trawą. Co roku robię to pod koniec kwietnia, ale w tym sezonie po prostu tak wyszło. Czasem trzeba odpuścić kalendarz i działać, jak pozwala życie.

W maju zrobiłam też porządki w poziomkowym zakątku – pod pergolą z winoroślą. Usunęłam starsze rośliny z mocno zdrewniałymi korzeniami, zostawiając tylko te, które wyglądają zdrowo i mają ładny pokrój. Uprawiam poziomki bezrozłogowe ‘Regina’, które od lat świetnie się tu sprawdzają. Dosadziłam też nowe sadzonki – wyhodowane w tym roku z wysiewu. W styczniu przygotowałam rozsadę odmiany ‘Rugia’ – również bezrozłogowej.

 


Zajęłam się też szklarnią – najpierw ogarnęłam pietruszkę naciową, która rozsiała się w ogromnych ilościach. Uformowałam z niej pęczki i zaniosłam do lodówki społecznej – rozeszły się błyskawicznie! Potem usunęłam resztki rzodkiewki, by zrobić miejsce pod pomidory.

 


 

Dużo czasu poświęciłam części ozdobnej ogrodu. Jedną z rabat całkowicie przeorganizowałam – przesadzałam, dosadzałam rośliny z wymianek, podarowane od innych ogrodników oraz własne rozsady. Dodatkowo, w ramach współpracy barterowej, dostałam aż trzy kartony cebul, bulw i kłączy – ich sadzenie właśnie trwa. I choć miejsca na istniejących rabatach coraz mniej, nie mogłam się oprzeć... więc zaczęłam tworzyć zupełnie nową!

 


 

Maj to również czas regularnego dosadzania – codziennie coś zmieniam, dokładam, poprawiam. Ogród żyje i zmienia się z dnia na dzień, a ja razem z nim. I choć czasem boli kręgosłup i brakuje rąk do pracy, to każda godzina spędzona w ogrodzie daje mi radość, spokój i ogrom satysfakcji.

Cała ta wiosna – marzec, kwiecień, maj – minęła mi jak mgnienie oka. Ale kiedy patrzę na wszystko, co udało się zrobić, czuję dumę i wdzięczność. Były wysiewy, przesadzanie, pierwsze zbiory, ściółkowanie, cięcie i tworzenie nowych przestrzeni. A między tym wszystkim – drobne, magiczne chwile: pierwszy listek, zapach świeżo skoszonej trawy, dzieci zajadające rzodkiewki prosto ze szklarni.

To właśnie te momenty przypominają mi, po co to wszystko robię. Bo ogród to nie tylko praca – to sposób na życie. I choć czasem mam wrażenie, że nie nadążam, wiem jedno: jak powiedział Monty Don, ogród to podróż, która nigdy się nie kończy. I bardzo mi z tym dobrze.

 

A jak tam Wasza ogrodowa wiosna?

Co udało się zrobić, co Was zaskoczyło, co jeszcze przed Wami?

Napiszcie – chętnie poczytam i podpatrzę!

 

Gosia